Początek roku

31 stycznia 2011

Podsumujemy krótko, co wydarzyło się u nas od czasu, kiedy opuściliśmy port w Bowden. 
Zacznijmy od tego, że 30 grudnia 2010 rano rzuciliśmy cumy i pod eskortą łodzi Cost Guard ;) 


opuściliśmy uroczą zatoczkę, bezpiecznie omijając płycizny i rafy. 


Wkrótce daliśmy się porwać wiejącym ze wschodu passatom. 


Z grotem na pierwszym refie i pełną „gienią” na wytyku, ruszyliśmy na zachód. 8 godzin później, po spokojnej żegludze z baksztagowym wiatrem, 



żegnaliśmy zachodzące słońce, trawersując pierwszą parę boi, wyznaczających kanał podejściowy do portu Kingston Harbour.


Kotwicę rzuciliśmy już po zmroku w Port Royal, zaraz „naprzeciwko” Kingston. 



Zapaliliśmy tylko światło kotwiczne i w sekundę później siedzieliśmy już w autobusie, w drodze na Rebel Salute 2011 Press Launch,


do hotelu Hillton w New Kingston. Cały dzień spieszyliśmy się przecież na to wydarzenie :) Spotkaliśmy tam Tonyego Rebela (3 od prawej) i Queen Ifrikę (6 od prawej)
Queen Ifrica i Tony Rebel -
Rebel Salute 2011 Press Launch


oraz plejadę artystów występujących 15 stycznia 2011...




Jah Brilliant

Nazajutrz odespaliśmy nocne eskapady i ogarnęliśmy jacht. Następne dni spędzaliśmy głównie we Flames Production,


gdzie czas upływał nam na rozmowach z Queen, jej siostrą Isis  i dziećmi Królowej – Zion
Zion

i Tafari. Dyskutowaliśmy z muzykami i innymi Rastamanami
Benniah The Warrior
Morase M Bradford


 zgromadzonymi wokół wytworni. 

Seven Seal

Lejahni

Obserwowaliśmy jak toczy się wspólne życie tej małej komuny, zebranej wokół „Flamesów”. Zwykle przynosiliśmy ze sobą platany lub zielone banany czy inne warzywka, na terenie posiadłości znajdowała się właśnie ukończona drewniana chatka-kuchnia na świeżym powietrzu. W niej Rastamanie przygotowują wegetariańskie posiłki dla swych Braci i Sióstr, dostało się więc i nam :) 
Wkrótce nadszedł sylwestrowy wieczór, 


kiedy to Tony i Queen zabrali nas prosto z wytwórni 


na noworoczny koncert w centrum Kingston. Tysiące ludzi kłębiły się na dosłownie wszystkich uliczkach centrum miasta, tzw. Downtown. Co roku tradycyjnie odbywają się tu pokazy sztucznych ogni. Wokół panowała ogromna wrzawa i podniecenie. Im bliżej samego centrum, tym gęściej na ulicach i ruch kołowy wkrótce został niemal całkowicie unieruchomiony przez potoki świętujących. Utknęliśmy tak jak inne samochody. W tak zabawnych okolicznościach nagle minęła północ :) Wyściskaliśmy się wszyscy nawzajem w minutę potem Patrycja już nagrywała pierwszy wywiad w nowym roku :))
Ale zaraz! Chwileczkę!!! Królowa na koncert jedzie przecież, halo! Spieszymy się!!! Tłum świętuje zajmując całą szerokości ulic, nie ma jak się ruszyć. W tym  momencie do akcji wkroczył ochroniarz – śmiesznie to brzmi w odniesieniu do Rastamana -przyjaciela Queen, który w niezwykły wręcz sposób, torował nam drogę, rozgarniając tłum gestykulując i pokrzykując przy tym nielicho.  Metr po metrze jako jedyny pojazd w okolicy posuwaliśmy się do przodu ale w pewnym momencie utknęliśmy na dobre. 


W międzyczasie zrobiło się już na prawdę późno i Królowa zdecydowała, że wysiadamy, dziewczyny zdejmą sylwestrowe obcasy i będziemy przedzierać się na piechotę w kierunku koncertu. Cóż to była za zwariowana parada! Jak poprzednio, drogę przez świętujący, gęsty tłum torował ochroniarz, zaraz za nim gęsiego szły Królowa, Pati, pani menadżer (wszystkie trzy piękne i uroczyście ubrane ale w biegu i na bosaka ;) potem jeszcze jeden znajomy a pochód zamykałem ja. Co nas z Patrycją urzekło to fakt, że co dosłownie kilkanaście kroków Queen była rozpoznawana, przez szybko mijanych (a raczej stojących) przechodniów, ale najbardziej niesamowite było to, ze ZAWSZE miała czas dla każdego kto chciał  zrobić sobie z nią zdjęcie pamiątkowe. 
with Queen Ifrica

Po prostu stopowała naszą gonitwę, delikwent lub delikwentka robili uściśnięte, uśmiechnięte zdjęcia bądź próbowali rozwiązać problem z aparatem lub z lampą błyskową bądź cokolwiek a Ona zawsze spokojnie, z uśmiechem i –wydawało by się miłością- po prostu cierpliwie czekała. Potem wszyscy znowu się zrywaliśmy i biegiem nadrabialiśmy opóźnienie, po czym kilkanaście metrów dalej sytuacja się powtarzała :) Wkrótce po tym jak już w końcu dotarliśmy na koncert, rozentuzjazmowany tłum witał na ogromnej scenie swoją królową. Królową, która zawsze ma po prostu serce na dłoni dla każdego… Queen zaprezentowała zarówno nowe jak i stare utwory a tłum zdawał się znać wszystkie słowa. Aż się serducho raduje na takie widoki.
Queen Ifrica, Kingston, Jamaica, 1.01.2011


Następnego dnia odespaliśmy trochę a po południu znowu zostaliśmy porwani przez Tonyego i Queen na drugi koncert noworoczny w Morant Bay 
Queen Ifrica, Morant Bay, Jamaica 1.01.2011

czyli osadzie po drugiej stronie zatoki, w której staliśmy na początku pobytu, pamiętacie? (jesli nie - przeczytajcie opowiadanie TUTAJ)
Minął kolejny wieczór i przeżyliśmy kolejny wspaniały koncert,
Queen Ifrica, Morant Bay, Jamaica 1.01.2011

poznając nowych, lokalnych artystów. Nie ma co, nieźle się zaczął dla nas ten nowy rok :)

Później było już spokojniej :) Patrycja zajęła się „rasowaniem” naszych stron internetowych 

a ja popełniłem kilka tekstów na stronę oraz nadrabiałem zaległości w mailach a wierzcie mi to zajęcie na pełen etat :) 



Przyszedł długo wyczekiwany moment, Rebel Salute 2011! Kulisy naszej wyprawy na koncert znajdziecie w TUTAJ.  Przy okazji, na koncercie w „zagrodzie” dla prasy spotkaliśmy ziomka. W zasadzie to Paweł  wyhaczył nas. Wywnioskował, że ja to chyba nie tutejszy jednak jestem i ta koszulka z napisem „Polska” i Orłem w koronie…„ Pawel jest znanym i cenionym DJ’em w kraju nad Wisła i nie tylko. Zazdrościłem mu całej tej wiedzy, którą posiada. Paweł pasjonuje się reggae od ponad 15 lat, nie tylko gromadząc nagrania ale też samemu je prezentując w setach…
Po koncercie znów nastał dla nas czas pracy twórczej. W międzyczasie musieliśmy z Patrycją udać się do Kingston i złożyć podania o przedłużenie wiz. Nie było problemów – za niemal rujnującą nas kwotę 240 dolarów dostaliśmy wizy na 3 miesiące.  Trudno, raz się żyje. Nigdy bym sobie nie wybaczył, że przyoszczędziłem i musieliśmy opuścić Jamajkę zaraz przed urodzinami Boba Marleya i być może więcej na nią już nie powrócić… I to na dodatek wyjeżdżać tak szybko, raptem po jednym miesiącu z 48 w sumie spędzonych dotąd na Karaibach? Nie ma mowy! Jeszcze wiele zostało do odkrycia! Wszystko prawie :)